Nie mogę nic zrobić, nie umiem pomóc, nie wygram z taką apodyktycznością i bojaźliwością nie wygram.
I już. To nic z gier na czułej strunie i zabawy emocjami, to żadna gierka, biznes czy inne takie tam, nic z tych rzeczy. To tylko zrozumienie, nawet jak nie rozumiesz, bo jesteś zbyt niemądra.
Nie zdejmę z kogoś jakieś patologicznej zazdrości, jakiegoś swoistego bytu.
Nie potrafię wyczuć tego progu człowiek-obojętny a człowiek-o-którego-się-zaczynam-martwić,-cholera.
Jestem naga. Nieuzbrojona. Rozpłakać się tylko potrafię z tej bezsilności, choć to niepodobne. Tak bardzo chciałabym pomóc.
To strasznie głupie, ale wolałabym żeby te wszystkie złe rzeczy spotykały mnie, bo wiem że im podołam, bo z autopsji wiem, że poradzę sobie z tym wszystkim, bo robię palcami magiczne pstryk i wszystko jest w porządku, robię pstryk palcami i jestem cała. Bo przecież po mnie spływa wszystko jak po kaczce, cała ironia losu i klęski życiowe to moja specjalność.
Gdyby tym razem udało mi się wygrać bitwę, to wiedziałabym że mogę, mogłabym spojrzeć sobie w twarz i stwierdzić że coś osiągnęłam, doszłam do czegoś więcej niż kilka głupkowatych wpisów na paru blogach i długich paznokci. Mogłabym stwierdzić że zrobiłam coś wielkiego, coś zmieniłam i uratowałam, że bitwę wygrałam. Aż tyle. Mam zbyt wybujałe ego, skoro sądziłam że mogę to zrobić, pomoc nieść i stale się uśmiechać. Wszyscy mieliście zasraną rację.